Całe przedpołudnie deszczowe. Fatalnie! Zdążyłam wypisać pocztówki , zrobić zakupy , a tu nieprzerwanie pada. Dopiero późnym popołudniem ustało. Szanse na większą wyprawę zerowe. Pozostaje nam jakaś krótsza trasa i to najlepiej tuż przy Zakopanem. Mapa w dłoń i wymarsz.
Podążamy ulicą Strążyską i wchodzimy w dolinę o tej samej nazwie. Prowadzi ona aż do stóp głównego wierzchołka Giewontu. Dolina Strążyska ma powierzchnię ok. 4 km² i długość 3 km. Jest zalesiona, jednak na obu jej stromych zboczach widać liczne skaliste turnie. Poza nami chyba nikogo tu nie ma. Sam na sam z przyrodą – cudnie. Dnem doliny płynie Strążyski Potok. Szybki, rwący i szumi na potęgę. W korycie potoku ogromne głazy oszlifowane przez płynącą wodę i niesione przez nią kamienie, liczne bystrza, progi skalne i misy eworsyjne, czyli zagłębienia w korycie rzeki wyżłobione wirującą wodą . Co chwila przystajemy na zdjęcia. Nic nie może umknąć naszej uwadze.
Niestety czas płynie nieubłaganie. Zaczyna się ściemniać. Będąc w połowie drogi do Polany Strążyskiej zawracamy. Nie dane jest nam ujrzeć Siklawicę, wodospad pod północną ścianą Giewontu. Ogromna szkoda. Ale powrócimy tu na pewno!